7 kwi
Zdarza mi się czasem, że ktoś pyta: „Po co tyle zachodu z tłoczeniem, skoro można po prostu nadrukować grafikę na okładce?” A mnie wtedy od razu przychodzi na myśl ten wyjątkowy błysk, który pojawia się w oczach klientów, gdy pierwszy raz dotykają wytłoczonego wzoru. To nie jest zwykła ozdoba – to detal, który nadaje okładce prestiż i sprawia, że odbiorca czuje się, jakby trzymał w ręku coś naprawdę luksusowego.
Cała przygoda z tłoczeniem zaczyna się od pomysłu. Nie ma mowy o przypadkowym pliku JPG czy PNG z internetu – do tłoczenia potrzebujemy idealnie przygotowanej grafiki wektorowej. Wszystko dlatego, że każda linia, każdy detal i każda krawędź muszą być perfekcyjnie odwzorowane w matrycy. Tylko wektor gwarantuje nam taką precyzję.
Możliwości barwienia przy tłoczeniu są ogromne: od klasycznego, bezbarwnego wgłębienia, przez folie złote, srebrne, miedziane czy czarne, aż po praktycznie nieskończoną paletę dostępnych folii pigmentowych. Możemy nawet łączyć kilka kolorów w jednym projekcie. Jednak zanim oddamy się artystycznym zapędom, warto pamiętać o pewnych ograniczeniach – duża apla (szeroki wypełniony obszar) tuż obok drobnych detali może nie wyjść idealnie przy wytłoczeniu. Czasem lepiej postawić na kontrast albo przemyślane rozmieszczenie elementów, żeby uzyskać w pełni czytelny efekt.
Podstawą całego procesu jest matryca – można powiedzieć, że to taka pieczęć, która odbije się na naszej okładce. Najchętniej sięgamy po matryce z mosiądzu, bo ten materiał sprawdza się genialnie przy obróbce CNC, jest wytrzymały i zapewnia świetną przewodność ciepła (przy tłoczeniu to bardzo ważne). Matrycę wycinamy na maszynach sterowanych komputerowo, co jeszcze raz potwierdza konieczność posiadania plików wektorowych.
Wielkość matrycy może być różna – od drobnego napisu w rogu, przez logo na środku okładki, aż po ogromną kompozycję zajmującą całą powierzchnię. W zależności od rozmiaru oraz poziomu skomplikowania, koszt matrycy zwykle przelicza się na centymetry kwadratowe. Choć brzmi to może mało romantycznie, w praktyce pozwala elastycznie dopasować projekt do budżetu i potrzeb klienta.
Kiedy już mamy matrycę, zaczyna się prawdziwa zabawa – proces tłoczenia. Dawniej w introligatorniach była to najważniejsza, najbardziej prestiżowa czynność, zarezerwowana wyłącznie dla najbardziej doświadczonych mistrzów. Nie ma w tym przesady: potrzeba precyzyjnego wyczucia temperatury, czasu i siły docisku prasy. Ja sam korzystam z prasy kolankowej „krasue” z początku XX wieku. Dlaczego tak stary sprzęt wciąż jest w użyciu? Bo jak dotąd nikt nie wymyślił nic lepszego. Żeliwna konstrukcja, doskonale przekazująca moc tłoku, i unikalny system pracy dają niepowtarzalną kontrolę nad efektem końcowym.
Warto też wiedzieć, że tłoczenie nie ogranicza się tylko do frontu okładki. Można je wykonać na grzbiecie, z tyłu, wewnątrz (np. na kieszeniach czy przysłowiowych skrzydełkach), a nawet na elementach łączonych. Nic nie stoi na przeszkodzie, by ozdobić mniej oczywiste miejsca – jeśli tylko mamy odpowiednią matrycę i wyobraźnię, pole do popisu jest ogromne.
Najlepsze w tłoczeniu jest to, że pod palcami zawsze czuć tę delikatną różnicę wysokości. Grafika wydaje się ożywać – mieni się w świetle, zmieniając odcień lub połysk w zależności od kąta patrzenia. Jeśli zależy nam na jeszcze mocniejszym wrażeniu, idealnie sprawdzą się metaliczne, matowe folie. Złota czy srebrna wytłoczka od razu kojarzy się z ekskluzywnością i aż kusi, by po nią sięgnąć.
Oczywiście, żeby tłoczenie wyglądało naprawdę luksusowo, kluczowe są detale: perfekcyjnie przygotowany projekt, wysokiej klasy matryca i staranny dobór parametrów prasy. Doświadczenie operatora również odgrywa tu niebagatelną rolę – to on decyduje o każdej sekundzie przytrzymania i każdym stopniu temperatury. Mówiąc krótko: tłoczenie to połączenie rzemiosła i sztuki, które nie tylko zdobi, ale daje też „duszę” każdej okładce.
Jeśli chcielibyście wiedzieć więcej o konkretach – jak przebiega proces projektowania matryc, jak precyzyjnie dobiera się folie czy co należy poprawić w pliku przed przygotowaniem do tłoczenia – dajcie znać. Z przyjemnością opowiem więcej i dorzucę kilka wskazówek z własnego doświadczenia. Bo choć technologia się zmienia, to prawdziwe piękno takiego rzemiosła pozostaje niezmiennie zachwycające.